Moje pierwsze kroki w Portugalii – wspomnienia po 10 latach
31 grudnia 2013 roku. Moje pierwsze kroki w Portugalii w nowej roli – tym razem już polskiego emigranta – a nie turysty. To dzień, a raczej wieczór, w którym przyjechałam do Portugalii z biletem w jedną stronę. Być może „na stałe”, choć w życiu nic nie jest stałe, a ja nie zamykam sobie dróg i nawet teraz wcale nie twierdzę, że jestem tu „na zawsze”. Tak, Portugalia stała się już moim domem i czuję się tu naprawdę dobrze. Jednak droga, jaką przebyłam, by być tu „szczęśliwą”, wcale nie była łatwa.
W tym artykule chciałabym powspominać moje (nieciekawe) pierwsze kroki w Portugalii i podzielić się z Tobą pewnymi przemyśleniami. Być może Ty, drogi Czytelniku, właśnie przeprowadzasz się do Portugalii, dopiero o tym myślisz lub już jesteś na miejscu (witaj w klubie!). Może nawet znasz kogoś, kto już wyjechał, by zapuścić tu swoje korzenie. A nawet jeśli przyjeżdżasz tylko turystycznie, to myślę, że również znajdziesz coś ciekawego dla siebie.
Ten wpis dedykuję szczególnie wszystkim tym osobom, które przeprowadziły się do innego kraju i przechodzą przez gorszy okres w swoim życiu. Doskonale wiem, że nie zawsze bywa to łatwe, zwłaszcza na samym początku.
Zapraszam do lektury. Po 10 latach życia w Portugalii wspominam, jak wyglądało to u mnie, a nie było różowo.
Spis Treści
ToggleMoje pierwsze kroki w Portugalii – czas trudny i szary
Najgorszym dla mnie czasem na emigracji – jak do tej pory – były początki życia w Portugalii. Z perspektywy lat widzę, że był to czas bardzo trudny i wymagający, i niestety nie mam zbyt wielu miłych wspomnień z tego okresu. Owszem, były też i miłe dni, wesołe momenty czy ciekawie spędzone weekendy, ALE przyćmione negatywnymi wrażeniami.
Czynników składających się na ten stan rzeczy było wiele, przez co przez bardzo długi czas nie mogłam się odnaleźć i zadomowić w Portugalii.
Dziś na szczęście jest inaczej. Portugalia stała się moim domem. Czuję się tu dobrze, choć jest to miłość słodko-gorzka. Muszę wyznać, że Portugalia nigdy nie była dla mnie miejscem, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Nie jest też krajem, który dziś bezwarunkowo ubóstwiam, oj nie. Jak każde miejsce na ziemi – także Portugalia – ma swoje wady i zalety. Dziś jestem ich świadoma i staram się czerpać z tego kraju to, co najlepsze.
Poniżej przedstawiam 5 ważnych – choć negatywnych – punktów, które znacząco wpłynęły na mój odbiór Portugalii tuż po przeprowadzce. Były to dla mnie bardzo ciężkie czasy, które na szczęście mam już za sobą.
1. Brak znajomości języka portugalskiego
Po przyjeździe nie znałam lokalnego języka. Tak, co prawda w Polsce zrobiłam roczny kurs w szkole językowej (w wariancie zmiksowanym brazylijskim i portugalskim z Portugalii), dzięki czemu opanowałam podstawy gramatyki i podstawowe zwroty. Po przyjeździe do Portugalii zmiażdżyła mnie przede wszystkim szybkość wymowy, skracanie wyrazów i używanie slangu przez lokalnych mieszkańców. W efekcie praktycznie niczego nie rozumiałam, choć bardzo chciałam.
Byłam zdana na ciągłe tłumaczenie męża z j. portugalskiego na j. angielski (gdy tylko był w pobliżu, ale nie jest to przecież możliwe 24/7). Było to niezwykle pomocne, ale nie dawało komfortu swobodnej rozmowy w 100%. Z kolei osób, które chciały bądź potrafiły mówić w j. angielskim, mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Było też mnóstwo sytuacji, kiedy po grzecznościowej wymianie zdań po angielsku, towarzystwo portugalskie przechodziło z powrotem na swój rodzimy język, a ja stałam sobie obok, wytężając wszystkie zmysły, by zrozumieć cokolwiek. Naprawdę bardzo się starałam wyłapać chociażby kontekst rozmowy.
Najgorsza jednak była ignorancja innych osób, kiedy pytano kogoś obok: „Czy ona mówi po portugalsku?” – i rozmawiali o mnie jeszcze przez kilka-kilkanaście minut, kiedy ja stałam dosłownie obok. Uwierzcie mi, że to nie jest miłe, kiedy wiesz, że ktoś stojący naprzeciwko rozmawia o tobie z inną osobą, patrzy się na ciebie, ale ignoruje cię i nawet nie próbuje zagadać po portugalsku czy w jakimkolwiek innym języku. Po prostu cię ignoruje. Tutaj naprawdę nie trzeba języka mówionego, aby zrozumieć przekaz innych. Czujesz się wtedy, jak zwierzę w ZOO. Niezwykle interesujący okaz, o którym się rozmawia, a z którym nie chce się nawiązać żadnego kontaktu. Nawet jeśli ktoś nie robi tego specjalnie, to nigdy nie jest to miłe.
I nie ważne, jak bardzo – jako obcokrajowiec – się starasz, przymykasz oko na nietakt innych i jak bardzo sympatycznym chcesz być, jak bardzo chcesz uczyć się nowych słów i wyrażeń… I tak będziesz stać jak słup soli w gronie osób portugalskojęzycznych.
Nie znając języka, mogą czekać na Ciebie właśnie takie przygody, zwłaszcza jeśli będziesz przebywać jedynie w gronie Portugalczyków. Owszem, będą też miłe sytuacje, kiedy ktoś pochwali Twoje starania i zmotywuje Cię do dalszej nauki albo potraktuje Cię jak swój swego (co jest bardzo miłe, jakikolwiek gest by to nie był). Jednak wielokrotnie poczujesz się omijany i ignorowany przez innych. Często niechcąco, bo przecież to w Twoim interesie leży nauka języka kraju, w którym mieszkasz.
Wniosek: Znajomość języka kraju, w którym żyjemy, to – moim zdaniem – magiczne wrota do innego wymiaru odczuwania miejsc i poznawania ludzi. Od momentu kiedy wreszcie zaczęłam mówić komunikatywnie po portugalsku, wszystko stało się łatwiejsze. Cieszę się, że ten etap mam już za sobą i mogę swobodnie (choć wiem, że nie bez błędów) porozumiewać się w języku portugalskim. Z kim chcę i kiedy chcę.
I muszę zaznaczyć, że doskonale rozumiem, że osoby niemówiące w lokalnym języku nie mogą wymagać od innych, by nagle lokalsi przeszli na język angielski czy wszystko tłumaczyli. Absolutnie nie. Chęć nauczenia się obcego języka przez obcokrajowca to jedno. Jednak totalna ignorancja i brak dobrych chęci z drugiej strony również nie pomaga.
Mam do Ciebie prośbę. Jeśli masz w swoim polskim gronie jakiegoś obcokrajowca, który nie mówi po polsku (ale się stara), nie ignoruj go całkowicie ani nie rozmawiaj o nim z drugą osobą w jego obecności. Jest to naprawdę niekomfortowe uczucie.
2. O samosprawczości słów kilka
Na ten punkt składa się kilka podpunktów.
Najważniejsze to:
- początkowy brak wynajmu własnego mieszkania (zamieszkanie z rodziną męża),
- brak własnego auta do poruszania się,
- brak możliwości załatwienia czegokolwiek bez asysty.
Pokrótce wyjaśnię, co mam na myśli.
Mieszkanie
Po pierwsze, złym pomysłem było początkowe zamieszkanie z portugalską rodziną (męża). Idea była taka, aby na spokojnie znaleźć mieszkanie na wynajem, po prostu zadomowić się w nowym kraju, a przy okazji zaoszczędzić (byliśmy jeszcze takimi świeżakami na rynku pracy, rok-dwa lata po studiach). Kilka miesięcy mieszkania z rodziną wydała nam się znośnym i nie takim znowu głupim pomysłem. Zwłaszcza że z rodziną męża poznaliśmy się już wcześniej i zdążyliśmy polubić. Jakiż to był błąd! Dziś odradzam to absolutnie każdemu.
Niezależnie od tego, czy i jak bardzo się lubicie z rodziną wybranka bądź wybranki serca, moim zdaniem zamieszkanie na start z jakąkolwiek portugalską rodziną pod wspólnym dachem to błąd. Są to zbyt duże różnice kulturowe, obowiązkowe obiady i kolacje pod zegarek, raczej brak prywatności (Portugalczycy są bardzo towarzyscy i chcą spędzać cały swój wolny czas w grupie – witaj w piekle introwertyka!), dochodzi do tego nieustający harmider (głośne rozmowy pełne emocji – wszak to południowcy) i po prostu brak czasu dla siebie samego.
I chcę od razu podkreślić, że moja portugalska rodzina jest bardzo w porządku, ale ja po prostu muszę mieć swoje miejsce do życia, swoją własną przestrzeń, gdzie mogę ugotować to, co lubię i o dowolnej godzinie, spokojnie obejrzeć film czy poczytać książkę, po prostu spędzać czas „u siebie”.
Wniosek: Wynajem jakiekolwiek własnego miejsca na start jest strzałem w dziesiątkę. Ciasne, ale własne! Wolność Tomku w swoim domku! Nie ma to jak własna przestrzeń, a w odwiedziny do rodziny zawsze można udać się na niedzielny obiad.
Transport
Po drugie, przez pierwsze miesiące w Portugalii mieszkałam w miejscowości, gdzie nie było żadnej komunikacji publicznej ani chodników do spacerowania. Po prostu zamieszkałam w małej miejscowości, gdzie nawet do sklepu trzeba było jechać autem. Więc albo to auto się miało, albo było się uziemionym.
Niestety w tym czasie auta nie miałam (i po prostu nie było nas na nie stać), tzn. służbowe miał mąż, który jeździł nim do pracy. Co prawda mogłam czasami pożyczyć auto od mojej portugalskiej rodziny (za co jestem bardzo wdzięczna), ale unikałam tego, bo czułam się po prostu niezręcznie. Korzystałam z tej propozycji raczej rzadko. Zresztą, po dziś dzień nie lubię prowadzić pojazdów innych ludzi (auto czy moto), bo nie czuję się z tym dobrze i jest to zawsze ogromna odpowiedzialność.
Po pewnym czasie przyszły pierwsze wiosenne, bezdeszczowe dni i… pojawił się rower (chyba nawet przyjechał na palecie z rzeczami z Polski). I to odmieniło moje jestestwo transportowe dnia codziennego. O jeżu! Jakie to było szczęście! Wreszcie mogłam sobie popedałować kilka kilometrów do najbliższego sklepu lub kawiarni, albo zrobić znacznie więcej kilometrów – by lepiej poznać okolicę. Uwielbiam poznawać nowe miejsca, więc taki brak możliwości swobodnego przemieszczania się przez dłuższy czas sprawił, że czułam się po prostu bardzo źle. Rower dał mi na nowo poczucie wolności w tamtym czasie.
Wniosek: Własne auto w Portugalii to podstawa, tym bardziej, jeśli docelowym miejscem zamieszkania jest wieś. Bez samochodu często jest się uziemionym, bo wiele miejscowości po prostu nie ma komunikacji miejskiej. Nie dotyczy to oczywiście większych miast, takich jak Lizbona czy Porto.
Załatwianie różnych spraw
Po trzecie, czułam się niezręcznie z powodu braku możliwości załatwiania pewnych spraw bez portugalskiego asysty. Mieszkanie w małej miejscowości niestety wiąże się z tym, że raczej nikt nie mówi po angielsku – chcąc nie chcąc, raczej musiałam jechać gdzieś z kimś, żeby coś ważnego załatwić (dokumenty, lekarz rodzinny itp.).
Kluczowe było też to, że nie miałam dokumentu wynajmu mieszkania (mieszkanie u rodziny), więc automatycznie po załatwianie wszelkich ważnych dokumentów musiałam jechać z kimś, kto potwierdzi miejsce mojego zamieszkania (formalny właściciel mieszkania) w celu załatwienia spraw w urzędach, przychodni lekarskiej itp.
Jestem wdzięczna do dziś za poświęcony mi wtedy czas na załatwienie tych pierwszych formalności w Portugalii, jednak mimo wszystko było to dość niekomfortowe. Czułam się ponownie jak dziecko zabierane tu i tam, żeby załatwić sprawy „z rodzicami”.
Wniosek: Większe miasto albo turystyczna miejscowość, w której już są obcokrajowcy, może znacznie ułatwić pierwsze kroki stawiane w Portugalii. Nawet jeśli nie mówimy po portugalsku, to w takich miejscowościach łatwiej o komunikację w j. angielskim. Dodatkowo, wynajmując mieszkanie, otrzymujemy umowę o wynajem – dokument, z którym samodzielnie możemy załatwić wiele urzędowych spraw na start w nowym miejscu.
3. Znajomi, a właściwie ich brak
Po przeprowadzce do Portugalii przez długi czas nie miałam żadnych, absolutnie żadnych znajomych. Czy to Polaków, czy obcokrajowców w ogóle. Był tylko mój mąż i jego znajomi oraz jego rodzina. Sami Portugalczycy. I choć byli (i są) sympatyczni, to nie jest to samo, co własne grono znajomych. Nie miałam z kim wyjść na kawę i przegadać różnic kulturowych, smutków i radości. W swoim ojczystym języku bądź w j. angielskim. A bardzo by to ułatwiło moje pierwsze kroki w Portugalii – w absolutnie nowym dla mnie kraju zamieszkania.
Było to dekadę temu, kiedy Polaków w Portugalii było znacznie mniej, a rodacy najczęściej osiedlali się w Lizbonie, Porto bądź na południu kraju. Ja mieszkałam na północy Portugalii, gdzie 10 lat temu (rok 2013) praktycznie nie było Polaków w tych okolicach – a przynajmniej nie było dane mi ich poznać.
Moja pierwsza polska znajomość (w sensie możliwości wyjścia na miłą wspólną kawę bądź spacer) w mojej miejscowości nastąpiła dopiero jakieś 3 lata po zamieszkaniu w Portugalii. Teraz ciężko mi to sobie wyobrazić, że przez pierwsze 3 lata nie miałam żadnej znajomej/znajomego „na miejscu”. Nie prowadziłam też wtedy bloga ani mediów społecznościowych. Potencjalnych znajomych poszukiwałam na Facebooku, ale z marnymi skutkami. Być może nie miałam szczęścia. Domyślam się, że jedynie jakieś pojedyncze rodzynki zapuszczały się w tym czasie w północne regiony Portugalii.
Wniosek: W większych miastach łatwiej o nowe znajomości. Dodatkowo świetnie rozwinięte media społecznościowe są obecnie doskonałym miejscem, gdzie można poznawać ludzi. Portugalia w ostatniej dekadzie również bardzo się zmieniła i o wiele łatwiej spotkać rodaków w północnej Portugalii (nawet poza Porto).
Wspominając moje pierwsze kroki w Portugalii, doskonale znam to uczucie, kiedy dopiero po wielu miesiącach (ba, latach!) można wreszcie pójść ze swoim własnym znajomym na kawę, porozmawiać po polsku i poczuć się po prostu komfortowo. I co ciekawie, jedno takie niewinne spotkanie może czasem przemienić się w długotrwałą i wartościową znajomość. Czasami nawet w przyjaźń.
4. Praca w Portugalii
Nietrudno zgadnąć, że przeprowadzka do Portugalii najczęściej będzie się łączyć z nową pracą. Moja docelowa branża wynikająca z ukończenia studiów była dość specyficzna, wymagała m.in. dobrej komunikacji językowej oraz raczej nastawiona była na rynek polski. Szybko więc zrozumiałam, że muszę się przebranżowić. Zanim zrobiłam to „na dobre”, miałam po drodze wiele przygód.
Aby zaczepić się gdzieś na start, w pewnym momencie byłam już bardzo zdeterminowana. Mogłam zacząć mój nowy rozdział życia zawodowego dosłownie gdziekolwiek. I przy okazji chciałam podszkolić mój słaby portugalski.
Podsumowując, nie miałam dużego doświadczenia zawodowego, nie znałam lokalnego języka, ani nie mieszkałam w Porto bądź Lizbonie, czy innym bardzo turystycznym miejscu. Miałam więc różne przygody. Od przypadkowego zostania jednodniowym domokrążcą, przez krojenie kilogramów cebuli (i płacz przy ogromnym zlewie), aż po swoją pierwszą pracę biurową, której szczerze nie-na-wi-dzi-łam. Dodatkowo musiałam wstawać codziennie po piątej rano, aby móc dojechać do biura na siódmą rano. Z natury jestem raczej nocnym markiem, więc piąta rano to była nieludzka, pogańska godzina, która dodatkowo działała jak gwóźdź do mojej osobistej trumny.
Potem było już tylko lepiej i dziś cieszę się z „ewolucji”, jaką przeszłam, by być w miejscu, w którym jestem obecnie. Po drodze jednak wylałam mnóstwo łez i nierzadko zaciskałam ręce z bezradności. Cieszę się, że koniec końców „udało mi się” przejść ten etap, wytrwać i móc teraz patrzeć na te wspomnienia z innej perspektywy.
Wniosek: Warto eksperymentować i szukać pracy w branży, która niekoniecznie jest naszym pierwszym i oczywistym wyborem. Czasami trzeba będzie zakasać rękawy, zacisnąć zęby, przełknąć ślinę i jakoś dać sobie radę. Nie każdy wybór będzie dobry, ale wśród tych złych, będzie też i ten znaczący, który odmieni dalsze ścieżki zawodowe.
Podkreślę też, że dekadę temu praca zdalna nie była tak rozpowszechniona jak obecnie. Dziś warto korzystać z okazji, szukać i przeglądać oferty pracy zdalnej, które dadzą nam możliwość pracy i zamieszkania nawet w niewielkiej miejscowości.
Przeczytaj także: Praca w Portugalii – garść przydatnych wskazówek dla każdego >>>
5. Portugalska zima
Jeden z najbardziej emocjonujących wątków poruszanych w zagranicznym gronie: zima w Portugalii. Ta zaskoczyła i mnie – równe 10 lat temu, w sezonie zimowym 2013/2014. Przeprowadziłam się w ostatnim dniu grudnia, w Sylwestra.
Zima okazała się okrutna. Była długa, deszczowa i przede wszystkim bardzo, ale to bardzo zimna. Nie byłam absolutnie przygotowana na brak ogrzewania i jedynie 15-18 stopni w domu. Zakładałam podwójne skarpety, swetry, rękawiczki bezpalczatki i wychodziłam na dwór w celu ogrzania się w zimowym słońcu (na dworze w ciągu dnia było cieplej niż w domu!).
I co chwilę chorowałam. A to grypa, a to przeziębienie, ból gardła… Czułam się źle i było mi ciągle zimno. Kto przeżył choć raz zimę w portugalskim, nieogrzewanym domu, ten się w cyrku nie śmieje. Tamtego sezonu – 2013/2014 – przeżyłam chrzest bojowy, swoją pierwszą portugalską zimę. Potem już wiedziałam, czego się spodziewać i jak przetrwać zimowe miesiące w Portugalii.
Wniosek: Portugalska zima w domach to nie żarty. Skutecznie może uprzykrzyć życie i doprowadzić do obniżenia odporności organizmu oraz łapania co chwilę różnych chorób. Im lepiej się przygotujemy, tym będzie nam znośniej.
Ciepłe (polarowe) ubrania, hektolitry gorącej herbaty, termofor i pierzyna najlepszym przyjacielem Polaków w Portugalii podczas zimy. A jeśli istnieje możliwość zamieszkania w domu z jakimkolwiek ogrzewaniem, warto to zrobić.
Polecam także przeprowadzkę do Portugalii wiosną, by najpierw się zauroczyć tym krajem, a dopiero po wielu miesiącach zmierzyć z tutejszą zimą.
Tak wyglądały moje pierwsze kroki w Portugalii. Z perspektywy czasu widzę, że przez pierwsze lata – zwłaszcza pierwszy rok – niezbyt dobrze odnajdywałam się w tym kraju. Ba! Był nawet moment, że po kilku latach wyprowadziłam się (nie do Polski, a gdzie indziej), by za kilka miesięcy wrócić tu znowu i popatrzeć na Portugalię z innej perspektywy. Potem, z każdym rokiem było lepiej, aż doszłam do momentu, gdzie jestem dzisiaj – mogę się określić jako zadowolona mieszkanka Portugalii.
Na pewno nigdy by mi się nie udało polubić Portugalii bez: ogromnego wsparcia męża (który zawsze mi kibicował i trzymał kciuki za pomyślny przebieg różnych pomysłów i zdarzeń), białego Wilka – mojego psiaka (który był moim najlepszym futrzastym wsparciem niemalże od samego początku mieszkania w Portugalii), moich rodziców (którzy zawsze kibicowali i byli najlepszym łącznikiem z Polską, jaki tylko można mieć), a finalnie także znajomych i przyjaciół (na których dobre słowo zawsze można liczyć). Tak jest zresztą do dzisiaj.
Cieszę się, że kilka lat temu dałam Portugalii drugą szansę, bo wreszcie się polubiłyśmy. Tak, czasem nadal się kłócimy, ale to są już sprzeczki typu „stare dobre małżeństwo”, a nie nowożeńskie zatargi.
Jak jest dziś? Przez lata naprawdę sporo się zmieniło. Obecnie – w ostatnim dniu roku 2023 (kiedy publikuję ten artykuł) – mówię swobodnie po portugalsku i nie mam problemu z załatwianiem codziennych spraw, pracuję w lubianej przeze mnie branży, mam też swój samochód i dom (z ogrzewaniem – wiem, sama sobie zazdroszczę), a także swoją własną i budowaną przez lata siatkę znajomych. Zajęło mi to całe 10 lat!
Dekadę życia, by zbudować na nowo swoją przestrzeń życiową w nowym kraju. Piszę o tym nie w ramach jakichś przechwałek, ale po to, by pokazać wieloletni proces, drogę „od zera” do teraz. Być może komuś innemu zajmie to znacznie krócej, dwa-trzy lata, a komuś lat dwadzieścia. Tak czy inaczej, warto być wytrwałym i dążyć do celu.
Efektem zadomowienia się w Portugalii jest też między innymi ten blog, w którym dzielę się z Wami Portugalią, jaką znam. Przedstawiam blaski i cienie mieszkania w tym kraju, pokazuję portugalską codzienność.
Co przyniosą kolejne lata? Nie wiem! Lecz już nie mogę się ich doczekać.
Ściskam mocno!
I życzę, aby Twoje początki w tym kraju były o wiele łatwiejsze, niż moje!
2 komentarze
Asia
Wow, ale dokładnie opisane. Ja jestem na tej drodze i jakoś lepiej mi się zrobiło czytając o Twoich doświadczeniach. Utozsamiam się ze wszystkim po kolei 😁 Mieszkałam też z teściową na początku, nie mówiłam po portugalsku (nadal słabo mi to idzie), nie mam tutaj przyjaciół, znajomych poza rodziną i przyjaciółmi João. Samochód mamy ale nie mam prawa jazdy 😅 Przez właśnie brak pracy wyjechaliśmy z Portugalii do Polski, po to by wrócić kiedy otworzylo się więcej korporacji. Jesteśmy znów w Portugalii od 2-och lat, zaczynamy od nowa, mam nadzieję że to już ostatni raz i się zadomowimy bo już 'za stara’ jestem na takie atrakcje 😂
Portugalskie Opowieści
Asiu, trzymam mocno za Ciebie kciuki i wierzę, że wszystko się jakoś ułoży! Życzę Ci bardzo dużo wytrwałości 🙂 Widzę, że Twoje pierwsze kroki w Portugalii są bardzo podobne do moich (niestety) 😅 Tym bardziej życzę powodzenia!